Każdy z profesjonalnych sportów motorowych podlega ścisłym regulacjom, sportowym i technicznym. Te pierwsze mówią o zasadach panujących na torze i interesują przede wszystkim kierowcę oraz obsługujących jego maszynę mechaników. Te drugie dręczą po nocach konstruktorów i nakreślają wytyczne, których trzeba się trzymać, aby samochód nie był tak szybki, jak sobie tego życzą, na przykład w Formule 1 lub World Endurance Championship. Naturalnie wielu konstruktorom, którzy o budowaniu własnych samochodów śnili od dziecka, marzy się ożywienie potwora, którego nie ograniczałyby żadne przepisy. Udaje się to tylko nielicznym.
Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku w wyniku ucieczki od torów wyścigowych Formuły 1 i panujących tam napiętych przepisów powstał słynny McLaren F1. Za niezwykłą maszyną z węglowym kadłubem, ponad 600-konnym silnikiem V12 i kierowcą usadowionym na środku stał Gordon Murray, który zasłynął jako konstruktor bolidów Brabhama. F1 wyjechał na zwykłe drogi daleko przed konkurencją, ustanowił nowy rekord prędkości maksymalnej, wygrał w 24-godzinnym wyścigu Le Mans i zapisał się w historii jako jeden z najważniejszych przedstawicieli gatunku.
W czasie, w którym Murray zatrudniony był przy drogowych i wywodzących się z nich wyścigowych McLarenach do zespołu inżynierów Formuły 1 marki trafił kolejny utalentowany człowiek. Był nim Adrian Newey, który miał na koncie między innymi kilka bolidów Williamsa. O Brytyjczyku, o ile ktoś wcześniej go nie kojarzył, mówiło się bez przerwy w latach 2010-2013, w których projektowane pod jego okiem Red Bulle zdobyły z rzędu cztery mistrzostwa świata wśród konstruktorów i kierowców. Na początku 2016 roku Red Bull zawiązał oficjalne partnerstwo technologiczne z Aston Martinem i przed Newey'em otworzyły się wrota na zupełnie nowe możliwości. I realizację młodzieńczych marzeń.
Jednocześnie z ogłoszeniem partnerstwa technologicznego zakomunikowano, że Red Bull Racing wspólnie z Aston Martinem przygotowują... hiper samochód nowej generacji! Tajemniczy projekt wciśnięto pod kryptonim AM-RB 001 i związano z szalonymi obietnicami torowych czasów porównywalnych z bolidami Formuły 1. Już kilka miesięcy później pokazano pierwszą makietę auta, kapsułę kabiny pasażerskiej i komory silnika, którą owinięto ciasno płatami karoserii i ogromnymi kanałami przepuszczającymi powietrze (całe podwozie to gigantyczna zwężka Venturiego, dzięki której maszyna dosłownie przysysa się do podłoża). To między innymi bezkompromisowa aerodynamika ma sprawiać, że AM-RB 001 nie będzie podobny do niczego innego, zarówno jeśli chodzi o wygląd jak i sensację prowadzenia.
Z kolejnymi miesiącami i zapowiedziami robiło się jeszcze ciekawiej: co najmniej tysiąc koni mechanicznych z hybrydowego układu napędowego, maksymalnie 1000 kilogramów masy własnej, prędkość maksymalna ponad 400 kilometrów na godzinę i dla największych wariatów - wersja torowa. Niedługo później samochód zyskał właściwie imię - Valkyrie - a wożony po całym świece koncept przybrał kształty bliskie ostatecznym, łącznie ze spartańskim i klaustrofobicznym wnętrzem. Nazwano też oficjalnych partnerów całego przedsięwzięcia: Cosworth odpowiedzialny za spalinowe V12, Ricardo odpowiedzialne za skrzynię biegów, Rimac odpowiedzialny za baterie i Multimatic odpowiedzialne na budowę węglowego kadłuba.
Gdy koncept drogowego Valkyrie nie pozwolił się jeszcze dobrze oswoić, zapowiedziano, że nadciąga torowe Valkyrie AMR Pro, kryptonim AM-RB 002. Koncept auta pokazano na osiemdziesiątym ósmym salonie samochodowym w towarzystwie wyścigowego Vantage klasy GTE na supersezon 2018/2019 pucharu World Endurance Championship oraz pokazowego bolidu Red Bulla z mistrzostw świata Formuły 1. Projekt ma kilku ojców: oprócz Newey'a są nimi Marek Reichman, dyrektor kreatywny Aston Martina oraz David King, szef oddziału do zadań specjalnych. Reichman nie ukrywa, że pomysły, z którymi przychodzi Newey bywają niebywałe i czasem trudne do przełknięcia.
W przypadku AMR Pro konstruktorzy mieli jeszcze więcej swobody, niż w samochodzie, który musiał być dopuszczony do zwykłego ruchu drogowego. Płaty odpowiadające za aerodynamikę rozrosły się w torowym Valkyrie w każdym kierunku, cała karoseria została poszerzona, a w nadkola wciśnięto 18-calowe felgi z gumami Michelin rodem z prototypów klasy LMP1 oraz węglowe tarcze hamulcowe wzorowane na tych z Formuły 1. Elementów aktywnych aerodynamicznie jest zaskakująco niewiele: to płat tylnego skrzydła oraz klapki w podwoziu. Kształt konceptu ma w około 85% odpowiadać tamu, co zobaczymy w końcowym AMR Pro. Najwięcej zmian spodziewanych jest w obrębie przedniego i tylnego pasa, gdzie pracują potężny splitter i dyfuzor.
Przeprojektowane zawieszenie opiera się m.in. o elementy z włókien węglowych. Zredukowano oświetlenie zewnętrzne i elementy kabiny, w której w wersji drogowej siedziały trzy cyfrowe wyświetlacze (w koncepcie kabiny nie ma, jest on tylko rzeźbą nadwozia). Nie ma nawiewu z podgrzewaniem, a miejsce zwykłych szyb zajęły poliwęglanowe, przednia podgrzewana. Na wyposażeniu seryjnym auta będzie między innymi rozbudowany system telemetryczny. Jego hybrydowy układ napędowy będzie składał się z wolnossącego V12 o pojemności 6,5 litrów, które ma kręcić się do ponad 10 tysięcy obrotów na minutę i przeprogramowanego względem wersji drogowej układu odzyskiwania energii kinetycznej Rimaca. Układ napędowy będzie pracował na płynach od Mobil 1 oraz Esso.
Dokładne szczegóły techniczne i konstrukcyjne Valkyrie AMR Pro pozostają tajemnicą, a te mniej dokładne zmuszają do przetarcia oczu i przeczyszczenia uszu przed sprawdzeniem ich jeszcze raz. Samochód ma ważyć niecałe 1000 kilogramów, dysponować mocą ponad 1100 koni mechanicznych, generować docisk aerodynamiczny przekraczający przy największych prędkościach 1000 kilogramów i przeciążenia boczne ponad 3G! Reichman skromnie zapowiada, że pojazd będzie kręcił okrążenia stawiające go w pierwszej dziesiątce bolidów Formuły 1 i na pole position wśród prototypów LMP1. Prędkość maksymalna nie będzie priorytetem - około 362 kilometry na godzinę.
Aston Martin Valkyrie AMR Pro zostanie zbudowany w liczbie zaledwie 25 egzemplarzy. Pierwsze z nich trafią do właścicieli w 2020 roku z obowiązkiem przejścia intensywnego kursu prowadzenia i zaproszeniem na wspólne ściganie. Wszystkie sztuki sprzedano na długo przed publiczną premierą.
Tekst: Przemysław Rosołowski.
Ostatnia aktualizacja: 06.03.2018