Nie od dziś wiadomo, że moda lubi powracać, historia się powtarzać a powroty do korzeni mogą być doświadczeniami niezwykle inspirującymi i oczyszczającymi. Pod te wszystkie prawidłowości śmiało podciągnąć można koncept australijskiego Holdena, który zaprezentowano w październiku roku 2005 podczas salonu samochodowego w Melbourne - model Efijy. Pojazd z miejsca stał się przebojem, będąc zupełnym przeciwieństwem dla futurystycznych konceptów, którymi z lubością w coraz większej ilości zalewają salony samochodowe wielkie koncerny i studia stylistyczne.
Firma Holden istniejąca od 1856 roku w pierwszych latach XX wieku rozpoczęła działalność w prężnie rozwijającej się branży motoryzacyjnej, ale pierwszy pojazd pod jej marką ukazał się dopiero w 1948 roku. Był nim model FX, który produkowano przez pięć lat. W roku 1953 zastąpił go FJ, który dziś już jest jednym z klasyków australijskiego przemysłu samochodowego mającym status legendy, od której na kontynencie kangurów i strusi tak naprawdę rozpoczął się boom na sporty motorowe. Pojazd napędzany 6-cylindrowym silnikiem o mocy 61 KM powstał w prawie 170 tysiącach egzemplarzy. Ejify to wizja FJ XXI wieku.
Pierwsze rysunki modelu wyszły już w 1989 roku spod ręki Richarda Ferlazzo, który dowodził całym zespołem mającym przemienić wizję w rzeczywistość. Ogromne coupe przytłacza swoimi rozmiarami, a długość 5,2 metrów to jedynie początek. Wypukła maska, napęczniałe nadkola i potężny, czubiasty tył oddają muskulaturę pojazdów z lat pięćdziesiątych w wydaniu makro. Wszystko jest większe, cięższe i sprawia wrażenie, jakby cały samochód miał za chwilę zatopić się w asfalcie. W myśl dawnych wzorców przez środek przedniej maski pociągnięto subtelne wybrzuszenie a przednią szybę podzielono na dwie. Przód wyprofilowano niemal identycznie jak w historycznym modelu z chromowanym zderzakiem szczerzącym ostre kły na czele. Prawie całe nadwozie pokryto soczyście fioletowym lakierem o nazwie Soprano Purple. Jedynie niewielki, zaokrąglony pas przy tylnym nadkolu pokryto chromem - podobnie było w modelu FJ. Przednie i tylne lampy wykonano w technologii diod LED i wyposażono w chłodzenie miniwentylatorami. W zależności od potrzeby mogą one emanować (lub jak to woli: omamiać) światłem o różnym kolorze. Na środku tylnej klapy osadzono trzecie światło stopu, przypominające kształtami z całym, chromowanym mocowaniem bliżej nie określonego ptaka w locie.
Wokół prac nad konceptem skupiono około 20 podwykonawców, których zadaniem było wykonanie podzespołów mechanicznych i elektronicznych oraz opracowanie odpowiednich materiałów. Ich starania najlepiej widać w czteromiejscowym wnętrzu, do którego przeniknął rozmach i przepych obecny w kształtach nadwozia. Cztery, indywidualne fotele obszyto najwyższe klasy skórą a w centrum deski rozdzielczej ulokowano wysuwany, stylizowany na stare ekrany kineskopowe ciekłokrystaliczny, dotykowy wyświetlacz. Nie trudno skojarzyć użytą w nim czcionkę i grafiki z tymi znanymi z produkcji filmowych sprzed lat. Ramiona kierownicy, pedały i mniejsze elementy pokryto połyskującym chromem. Centralne lusterko wstecznie postawiono na środku deski rozdzielczej a po podniesieniu tylnej klapy oczom ukazywał się zestaw wzmacniaczy.
Pod wszystkim skryto mechanizmy z Chevroleta Corvette. Do silnika dołożono turbosprężarkę a w ramach zawieszenia znalazły się nastawne amortyzatory. Niemal całkowicie pokrytą chromem i wypolerowaną na połysk, widlastą ósemkę budził do życia wielki przycisk z napisem "Start" po lewej stronie od kierownicy. Przy 6,4 tysiącach obrotów na minutę do akcji gotowych było ponad 650 koni mechanicznych (najmocniejsze Corvette tamtego okresu, Z06, rozwijało 411 KM). Całą moc na tyle koła o średnicy aż 22 cali schowane częściowo w nadkolach przenosił czterostopniowy automat. Powierzenie tego człowiekowi było zbyt niebezpieczne.
Efijy spodobał się szczególnie w USA. W roku 2006 zdobył tytuł hot roda roku a w kolejnym sezonie uznano go za oceanem konceptem roku, wyłaniając australijskie dzieło spośród 44 innych aut. Mimo, że australijska motoryzacja jest mało znana na świecie koncept Holdena z pewnością wpisze się na stałe do historii, a rzesza ubolewających nad faktem, że auto powstało tylko w jednym egzemplarzu (do dnia dzisiejszego pokazywanym na różnego rodzaju salonach i wystawach) zapewne stale będzie rosła...
Tekst: Przemysław Rosołowski.
Ostatnia aktualizacja: 07.02.2008