Ferrari Cavalcade to organizowany przez firmę z Maranello rajd turystyczny dla klientów z całego świata, którzy w swoich maszynach z wierzgającym rumakiem na masce prowadzeni są przez mniej znane, ale ani trochę nie cierpiące na brak uroków zakątki Włoch. W roku 2012 samochody Ferrari przetoczyły się przez region Emilia-Romagna, rok później nawiedziły Toskanię, a w roku 2014 zjawiły się na Sycylii. Podzielona na trzy etapy przygoda rozpoczęła się wówczas od liczącej około 120 tysięcy mieszkańców miejscowości Syrakuzy.
W sycylijskiej, czerwcowej edycji Ferrari Cavalcade udział wzięło przeszło 90 samochodów z 27 krajów, od Stanów Zjednoczonych, poprzez Japonię, Bliski Wschód, południowo-wschodni region Pacyfiku aż po Nową Zelandię. Kawalkadzie przewodniczyły cztery egzemplarze 963-konnego LaFerrari, ale to nie one przyciągały największą uwagę. Zaszczyt ten przypadł wyjątkowemu Ferrari F12 TRS, które miało tutaj swoją światową, publiczną premierę.
F12 TRS powstało w ramach fabrycznego programu, na mocy którego najbardziej zaufani i najbogatsi klienci firmy mogą liczyć na zbudowanie jedynego w swoim rodzaju Ferrari specjalnie dla siebie. Ale jest kilka ograniczeń: możemy liczyć na zupełnie nową karoserię, ale nie na zmiany natury technicznej. Większość tego typu unikatów pozostaje ukryta w garażach właścicieli, którzy najczęściej nie życzą sobie aby świat o nich usłyszał. Dlatego też o istnieniu takich modeli, jak SP America, SP FXX czy SP30 można było dowiedzieć tylko z nielicznych zdjęć, zrobionych ukradkiem przez osoby mające szczęście znaleźć się w ich pobliżu. F12 TRS do nich nie należy.
Model, jak sama nazwa wskazuje, bazuje na coupe F12berlinetta, ale został zaprojektowany jako coś zupełnie innego: dwuosobowa, ekstremalna barchetta. Zespół Ferrari Style Centre pod dowodzeniem Flavio Manzoni'ego miał jednocześnie za zadanie przemycić jak najwięcej ducha klasycznego Ferrari 250 Testa Rossa z 1957 roku (TRS - Testa Rossa Spider?). Styliści pozbyli się całkowicie dachu, zawinęli wokół kabiny przyciemniane szyby, w masce silnika wycięli okienko, przez które można podziwiać czerwoną pokrywę głowic cylindrów, przeprojektowali boczne mostki, prowadzące strugi powietrza i wcisnęli w nadkola ogromne koła z ogumieniem Pirelli P Zero (z tyłu średnica 22 cali).
Z tyłu auta wyrosły dwa wielkie garby, między którymi utworzono tunel wykorzystujący efekt Venturi'ego (zmiana prędkości przepływu powietrza, a tym samym ciśnienia i wygenerowanie docisku aerodynamicznego), zwieńczony wylotem pod spoilerem. Wycięcia ciągnące się przez profil i przód auta nawiązują bezpośrednio do LaFerrari i projektów, które ostatecznie LaFerrari się nie stały, ze szczególnym wskazaniem na koncepcję F150 Manta. Na koniec odchudzono wnętrze auta, z którego ubyło przełączników, uchwytów, otworów wentylacyjnych i schowków, łącznie z tym po stronie pasażera. Kabinę wypełniono nowymi elementami z nagiego włókna węglowego, skórą oraz Alcantarą. Karoserię i wewnętrzne panele drzwi pokryto czerwonym, wielowarstwowym lakierem, którego nie znajdziemy w żadnym innym Ferrari.
Twórcy auta zarzekają się, że warstwa mechaniczna nie uległa zmianie. Oznacza to, że muskularna barchetta zasilana jest jednym z najmocniejszych, wolnossących silników na świecie. Mowa oczywiście o 6,3-litrowej jednostce V12, która produkuje 740 koni mechanicznych, a przy dziewięciu tysiącach na minutę rozwija 690 niutonometrów. Motor pozwala na rozpędzenie się do 100 km/h w czasie zaledwie 3,1 sekundy i przekroczenie dwukrotnie większej prędkości już po 8,5 sekundach.
Według nieoficjalnych doniesień F12 TRS miałoby być wyposażone również w system KERS, spokrewniony z tym z LaFerrari, co byłoby jednak sprzeczne z filozogią programu Special Projects. Samo Ferrari nic na ten temat nie wspomina. Równie nieoficjalne doniesienie mówią o trzech latach prac nad samochodem i kosztem jego budowy sięgającym od trzech do czterech i pół milionów dolarów.
Tekst: Przemysław Rosołowski
Ostatnia aktualizacja: 23.06.2014